Opublikowany przez: Kasia P. 2018-03-07 09:43:31
Autor zdjęcia/źródło: Zaprojektowane przez Freepik
To piękne, ale zarazem obszerne pytanie. Gdybym miała wyjść (…) z najgłębszego poziomu, to kobiecość dla mnie to coś, co dotyka relacyjności, czyli odniesienie najpierw do samej siebie, ale też do innych osób wraz z umiejętnością dostrzegania innych, widzenia, słyszenia i kontaktowania się z nimi. Pozwalaniem innym i sobie na autentyczność. Wszystko to sprowadza się do postawy otwartego serca i miłującej obecności. Dla wielu osób taki pogląd może się wydać zbyt abstrakcyjny, albo jakiś uduchowiony. Jednak jest on ważny z psychologicznego punktu widzenia. I jest w nim prostota, a której zapominamy - mam wrażenie, że kobiece jakości zostały w naszym świecie utracone. Myśmy się troszkę pogubiły, jako kobiety. Mężczyźni zresztą też (śmiech)! Tak naprawdę nie wiemy, co jest męskością, a co kobiecością. Oczywiście próby nakreślenia tego, co jest męskością, a co jest kobiecością, są też w pewnej mierze jakimś konstruktem, jakąś strukturą, w której pozwalamy sobie to i owo ponazywać. Wychodzę przy tym z założenia, że jako kobiety i mężczyźni nosimy w sobie pierwiastek zarówno męski, jak i kobiecy.
Bardzo służy mi myślenie o taki sposób, że są pewne aspekty zdrowej, dojrzałej kobiecości i są też aspekty kobiecości niedojrzałe. W puli tej niedojrzałej kobiecości mieszczą się cechy, której w dużej mierze warunkuje nasza kultura: zależność od opinii innych osób czy uzależnienie od pewnej kulturowej idei wyglądu i budowanie na tej podstawie poczucia własnej wartości. Są to cechy dominujące dookoła, ale one niestety nie służą kształtowaniu w sobie cech zdrowej kobiecości.
Żeby kobieta mogła sobie to powiedzieć, potrzebuje się najpierw pewnych wzorców nauczyć. W kulturze dominują właśnie te niedojrzałe wzorce, np. warunkujące to, że kobiety łatwiej jest namówić do kupowania rzeczy, kiedy dotyka się czułych punktów czy miejsc skrywających nasze kompleksy. Cechy zdrowej kobiecości mogłybyśmy uczyć się od naszych matek czy starszych kobiet. Jednak potrzebujemy na nowo szukać karmiących przekazów i wzorców. I zwracać się do siebie, do wnętrza, by rozpoznać w sobie na przykład takie jakości: karmienie, troskę, bycie empatyczną, tworzenie i podtrzymywanie relacji, bycie receptywną. Nie ma to nic wspólnego z byciem „postacią z mgły i galarety” czy miłą, łatwą do zmanipulowania posłuszną kobietą,… Całe pokolenia kobiet były w ten sposób warunkowane. Zdecydowanie nie o to tutaj chodzi, tylko o to, żeby zobaczyć, kim naprawdę w środku jesteśmy. Są kobiety, które będą bardziej eteryczne i delikatne, a będą też takie, które są bardziej chłopczycami. Inne z kolei przebojowo idą przez własne życie. Wszystkie one potrzebują odnalezienia w sobie tych cech, potrzebują je w sobie rozpoznać i zobaczyć, poczuć i sprawdzić je w sobie od środka. Często jest tak, że porównujemy się z innymi kobietami, ale dopóki będziemy w takiej rywalizującej strukturze, to trudno będzie nam otworzyć się na siebie .
Uważam, że każda kobieta ma w sobie wszystko: zarówno te delikatne, wrażliwe, podatne na zranienie jakości, jak i dziki czy wojowniczy aspekt. Niestety, nie wykorzystujemy na co dzień pełni swojego potencjału.Dzieje się tak z różnych powodów: przez wydarzenia życiowe, wychowanie, przebieg życia oraz to, jak warunkuje nas kultura.
Pewnie. Odwaga jest częścią kobiecej pełni. Wspiera nas w tym, żeby mówić kobiecym głosem. Są na przykład sytuacje, w których pracujemy w organizacjach zdominowanych przez mężczyzn, ale chciałybyśmy zorganizować te męskie struktury inaczej, co polegałoby choćby na tym, by więcej czasu poświęcać rozmowom, ponieważ uznajemy, że w organizacji feedback jest ważny. Kobiety i mężczyźni z przebudzonym kobiecym pierwiastkiem wiedzą, że gdy ludzie usiądą, wysłuchają się i porozmawiają, to firmy i staną się bardziej ludzkie i zaczną osiągać lepsze wyniki. To jest kobiecy punkt widzenia i trzeba mieć dużą odwagę, żeby go wnosić. Na szczęście są organizacje, które się pod tym kątem zmieniają.
Poza poziomem relacyjnym odwaga bycia kobietą ma też inny wymiar, związany z cielesnością. W Polsce to niełatwy i bardzo żywy temat. Na ile pozwalamy sobie i pozwala się nam decydować o naszych ciałach? Jak bardzo jesteśmy w wolne w ekspresji naszej seksualności? Na ile możemy eksponować nasze ciała, by nie zostać oskarżoną o prowokowanie i odpowiedzialną za czyjś popęd seksualny? I wreszcie - co jest być może najważniejsze - czy same potrafimy zadbać o nasze granice? Jesteśmy tutaj mocno warunkowane. Dodatkowo same często mamy uwewnętrznione takie części, które nazywam Strażniczkami Patriarchatu. To te wszystkie krytyczne głosy, gdy np. na widok skąpo ubranej kobiety myślimy czy mówimy: „Jak ona się ubrała?!”. To są właśnie głosy patriarchatu w nas samych. Niełatwo się do do nich przyznać i nie każda z nas je w sobie namierza.
W psychologii nazywamy to obrazem własnego ciała. Kiedy staję przed lustrem, co tak naprawdę widzę? Widzę odbicie kobiety. Jednak okazuje się, że widzę nie tylko to, ponieważ na obraz własnego ciała składają się także myśli, spostrzeżenia i emocje na temat własnego ciała. Ma to naprawdę niewiele wspólnego z tym, jak wygląda (..) ciało! To pozwala nam zupełnie inaczej patrzeć na siebie, np. jeśli ktoś mówi mi, że jestem piękna, a ja całe dzieciństwo słyszałam, że jestem tyczką albo że jestem piegowata, to od razu pojawiają się te krytyczne myśli, a zaraz za nimi pędzą spostrzeżenia i emocje. Mogę nosić w sobie przekonanie, że jestem nieatrakcyjna i nie podobają mi się poszczególne części mojego ciała. Dodatkowo mam „potwierdzenie” tego z czasów dzieciństwa, szkoły, jakiegoś związku - bo mój facet tak mówił, mama mi to całe życie powtarzała, sama sobie to potwierdzałam, albo widziałam w magazynach kobiecych smukłe kobiece ciała. A ja mam mocne uda i drobne piersi i nie pasuję do ideału, więc czuję się z tym źle. Jednak sposób patrzenia na siebie można zmienić! W tym wszystkim mieszczą się przekonania na własny temat, a z tym da się pracować terapeutycznie lub rozwojowo. Takie metody pomagają zmienić sposób myślenia o sobie oraz (…) wpłynąć na emocje, które nagromadzają się wokół tego.
Pierwszy główny problem polega na tym, że kobiety nie akceptują swojego ciała. Drugi, leżący blisko pierwszego, związany jest z odmową własnej seksualności: kobiety nie pozwalają sobie być seksualnie albo nawet nigdy nie miały dostępu do pełni swojej seksualności. W moim przekonaniu, jeśli się nie odzyska ciała dla siebie, to trudno być w pełni seksualną kobietą, zanurzyć się w pełni doznań seksualnych, np. jeśli podczas seksu cały czas troszczę się o to, jak wygląda moja pupa albo czy mam fałdki, to ja nie oddam się temu aktowi. Nie mówię „nie oddam mężczyźnie”, ponieważ wielu kobietom pomaga to, że myślą o oddaniu się bogini miłości. Zatem jeśli cały czas myślę o swoich kompleksach, to nie przeżywam, nie jestem w ciele albo jestem tylko w części genitalnej, tzn. pozwalam sobie na odczuwanie stymulacji, krótkie wyładowanie etc. A jednak seksualność jest o czymś innym, jest byciem głębiej całym ciałem na zupełnie innym poziomie. Częste problemy to także kłopoty z relacjami, kłopoty z bliskością. Zatem pytanie o seksualność powinno brzmieć najpierw: jak w ogóle otworzyć się na bliskość, jak wejść w relację i w niej zostać.
Bycie seksualną nie zależy od tego, czy jesteś w relacji, czy nie. Każdy jest istotą seksualną, niezależnie od tego, czy jest w relacji czy akurat jest solistą czy solistką. Chodzi o to, że istota, która „inkarnowała” się w kobiecym ciele, może się ucieleśnić jako w pełni seksualna bogini – wyjaśniam to językiem archetypów do czego wrócimy – i pozwala sobie odczuwać swoje ciało, czuć emocje, otwierać się na przepływ seksualnej energii. Oznacza to, że taka kobieta czuję swoje biodra i płynącą w nich życiową energię, która płonie w niej jako pasja. A to przekłada się nie tylko na seks, lecz na całe życie, na pożądanie, na twórczość, na to, że kobieta stwarza dzieci, ale także różne projekty, idee. Do tego przepływu cielesnej, seksualnej energii należy wszystko to, co sprawia, że kobieta czuje się żywa, ożywiona, witalna, jest w kontakcie z swoją zmysłowością, ale i sercem. Mam takie poczucie – i to też jest naturalne w świecie, który nas odpowiednio stymuluje – że próbowałyśmy się dopasować do mężczyzn, zajmować stanowiska, zarabiać pieniądze, funkcjonować jako twarde graczki w biznesie… Tylko że ten pęd do pracy być może zabił w nas tę umiejętność doświadczania życia tu i teraz, zdolność zanurzania się w zmysłach i odczuwania ciała. Jeśli się przez te wszystkie cele usztywnimy, a tak się często dzieje, to w tym momencie trudno być dziką, swawolną, empatyczną, zmysłową czy taką, jaką chciałybyśmy być.
Może pojawić się dużo frustracji. Ale także w świecie np. młodych mam. Młode mamy są przede wszystkim strasznie zmęczone, a zmęczenie nie idzie w parze z pożądaniem. To naturalne, że kiedy padamy na nos, nie mamy ochoty na seks. Byłoby fajnie, żeby kobieta mogła znaleźć czas i przestrzeń, w którym naprawdę chce się kochać ze swoim mężczyzną. Tymczasem jeśli kobieta cały dzień jest w domu, zajmuje się dzieckiem i robi tysiące rzeczy, to jednak o życie seksualne trzeba zadbać. Może raz w tygodniu poprosić kogoś, żeby zajął się dzieckiem i pójść wtedy z mężem na randkę, wyjść z domu, żeby wrócić do takiego stanu „sprzed dziecka”, żeby choć na chwilę poczuć się kochanką, a nie mamą. Wiem, że to bywa trudne, ponieważ wymaga czasu i pracy. Czasami też trzeba poczekać, żeby system hormonalny wsparł kobietę - i jej faceta!
Terapeutka amerykańska Esther Perel, pracująca z parami, które od lat są razem i nadal się kochają, jednak pożądanie ledwo się tli. Esther proponuje, żeby się umawiali na randki, podczas których to pożądanie mogłoby naprawdę na nowo zapłonąć. A może uda się wygospodarować z mężem dwie godziny i pomasować się nawzajem albo wziąć wspólnie relaksującą kąpiel. W czasie relaksu nie tylko regenerujemy ciało, ale mamy szansę na nowo wyostrzyć seksualne apetyty. Zachęcam młode mamy, żeby czasami pozwalały sobie na wyjście ze swojej roli, aby sobie przypomniały, jak to było być kochanką, i że mogą łączyć te dwie role. (…) W tym momencie trzeba zrewidować pewne pomysły na relację, zobaczyć co działa, co nie działa, a co działa inaczej. Po to, aby nie stracić siebie, kiedy jednak się kochamy i chcemy być razem, więc pragniemy mieć dobre życie seksualne. To się oczywiście samo nie zrobi. Trzeba rozmawiać, umieć to nazywać, komunikować potrzeby.
Studiuję analizą jungowską i od lat zajmuję się pracą z archetypami oraz archetypowymi obrazami. W archetypach, które Jung tak nazwał w swojej psychologii, czyli pewnych prawzorach psychicznych, mieszczą się pewne wzorce instynktownego zachowania. Możemy doświadczać kontaktu z archetypem poprzez obrazy archetypowe, które pojawiają się mitach, baśniach, snach. Bardzo dobrze zachowanym w wielu przekazach i religiach, jest obraz archetypowy bogini miłości. Niestety w naszej kulturze nie mamy takiego wzorca, bo główny wzorzec kobiecości jaki posiadamy, to dziewicą-matka, która z miłością seksualną i zmysłową, delikatnie rzec ujmując, ma niewiele wspólnego. Z całym szacunkiem dla obrazu Maryi, Boskiej Matki – jej postać nas nie wspiera w rozwijaniu zdrowej seksualności. Nasza kultura nie ma żadnych wzorców dla kobiety, która chciałaby ucieleśnić boginię miłości albo inaczej uprawomocnić to, co czuje: że ma prawo być zmysłowa, ma prawo być seksualna, ma prawo czuć pożądanie, spełniać się w seksie. Możemy więc czerpać z trochę wcześniejszych mitów: o Afrodycie, pochodzącej z mitologii greckiej lub rzymskiej Wenus. Albo z innych mitologii, w których znajdujemy np. skandynawską Freję, mezopotamską Isztar i słowiańską Krasatinę, zwaną Dawczynią Rozkoszy. Po co nam te opowieści? Kiedy słuchamy o tych kobietach lub kontaktujemy się z obrazami tych bogiń podziwiając je, to okazuje się, że możemy w ten sposób odnaleźć utracone wzorce kobiecości, które nie przetrwały do naszych czasów, ale dalej istnieją w naszej psychice. Te wzorce są w nas obecne, ponieważ kiedyś kobiety tak żyły. Możemy dzięki temu wzbogacić naszą seksualność. Chociaż może pojawić się osąd moralny pochodzący np. z wychowania w konserwatywnej rodzinie, to uczymy się, że może być inaczej. Te boginie pokazują mi, że mogę wcielić jakiejś ich cechy, a może w ogóle ja te boginie czuję, może one otwierają mnie na jakieś nieuświadomione potrzeby. To jest inspiracja, ale także lustro, w której ta psychiczność może się przejrzeć i odpowiedzieć sobie: „tak, ja też to mam”. To jest trochę na zasadzie projekcji, rzutowania na zewnątrz tego, co nosimy w środku siebie.
Tak, większość z nich zmienia pracę (śmiech). Ale taż zmienia się większy, także relacyjny obszar ich życia. Kiedy kobieta zaczyna czuć swoje ciało, to jednocześnie zaczyna kontaktować się ze swoimi potrzebami. Z kolei, kiedy zaczyna czuć swoje potrzeby, to się okazuje, że być może nie jest życiu do końca szczęśliwa albo nie żyje tak, jak tego pragnie w głębi siebie. Zamiast wieść spełnione i zgodne ze sobą życie, (..) spełnia określone funkcje, realizuje zadania, zarabia pieniądze i próbuje przetrwać, co jest oczywiście bardzo ważne (..). Ale jest jeszcze coś istotnego - tęsknoty duszy. Więc kiedy kobieta się z tym kontaktuje to może się okazać, że jej życie zaczyna wjeżdżać na jakieś inne, nowe tory. A ona zaczyna żyć głębiej, dowiaduje się, kim są w środku. Wiele z kobiet, z którymi pracowałam, często zajmuje się teraz pracą z kobietami albo wymyśliło sobie sposób na własny biznes. Robią więc to, w czym się spełniają.
Tak, ale niekoniecznie dokonujemy ich same. Mam wrażenie, że rośnie ruch warsztatów, kobiecych spotkań. Uważam, że to jest świetne. Jednak być może są takie kobiety, które, (…) czują się odseparowane, samotne, są odcięte od społeczności. Chciałabym te kobiety zachęcać do poszukiwań. Czasami nawet jakiś kurs on-line daje namiastkę bycia częścią jakiejś kobiecej wspólnoty. W tym poszukiwaniu kobiecości warto szukać grup kobiecych, mądrych mentorek, dobrych nauczycielek, żeby uczyć się tej kobiecości na nowo i nawzajem, w bezpiecznej przestrzeni. Żeby się tym nakarmić i wnieść na nowo w swoje życie, bo samej trudno jest się tego nauczyć w świecie, w którym jesteśmy odcięte od karmiących i zdrowych przekazów i wzorców.
Chciałabym życzyć kobietom, żeby znalazły swój niepowtarzalny odcień kobiecości, żeby umiały z odwagą pokazać go światu, by dbały o siebie i o swoje potrzeby.
Za wywiad dziękujemy
Pani Izabeli Cisek-Malec – coacherka ciała, nauczycielka świadomej seksualności, trenerka relacji intymnych, mentorka, dziennikarka, wykładowczyni. Jak sama mówi o sobie: „Pełnymi garściami czerpię z mądrości dawnych przekazów z ich bogactwem mitów i symboli, które zamieszkują naszą nieświadomość. A ponieważ to, co nieświadome, zapisane jest w ciele, pracę z obrazami archetypowi bardzo często wykorzystuję w zgłębianiu aspektów kobiecej i męskiej seksualności. Pomagam kobietom, które chcą zadbać o relację z własnym ciałem, by mogły lepiej zarządzać swoją energią, także seksualną. Jak również tym, dla których ważna jest intymność z samą sobą i innymi oraz świadomie tworzone relacje intymne. Przede wszystkim wspieram osoby, które pragną ucieleśnić swoją seksualność.”
Więcej inspirujących wypowiedzi Pani Izabeli na temat kobiecej seksualności i nie tylko znajdziecie tutaj>
Zapraszamy także na bardzo kobiece warsztaty - połączenie pracy rozwojowej z tworzeniem nowego wizerunku i sesję zdjęciową! „Bogini w Tobie” już w kwietniowy weekend, więcej info tutaj>
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.